Tu i teraz. Jesteśmy tu i teraz. Dlaczego zatem martwimy się tym, co było, albo przejmujemy tym, co dopiero się wydarzy? Dlaczego tak trudno jest po prostu … płynąć? Pozwalać by życie (Wszechświat? Fatum? Los? Przeznaczenie? Bóg? P r z y p a d e k ? Cokolwiek, w co wierzymy) było prądem naszej rzeki. Uwierzyć, że jesteśmy jedynie swobodnie unoszonym na powierzchni wody konarem. Na początku może być trudno. Próbujemy do konaru przymocować ster i wiosła. My. Uparte istoty ludzkie nieustannie dążące do wyimaginowanego celu. A po co tak kontrolować swoje życie? Czy nie wystarczy zaufać, że prąd uniesie nas we właściwą stronę, nawet jeśli nie znamy kierunku? Wybieramy kursy, ale na dokładny ich przebieg nie mamy już wpływu. Dlatego wystarczy po prostu cieszyć się życiem, pragnąć, marzyć (bo marzenia bynajmniej to nie są wykwintnym rarytasem zarezerwowanym dla wybranych), uważnie rozglądać (obserwując mijane brzegi i wypatrując s z a n s ) i ufać, że będzie dobrze. A dobrze będzie. Na pewno.
A miało być o kapeluszach. Może będzie następnym razem …