Czy zdarzyło się Wam stojąc w zatłoczonym autobusie, czekając w lokalu na pizzę na wynos albo w innych, równie przypadkowych okolicznościach (na ten moment załóżmy, że przypadki istnieją, później rozwinę tę myśl) być świadkiem sytuacji godnej napisania skeczu?
Czy zdarzyło się Wam kiedyś czytać przepis babci i wybuchnąć niekontrolowanym śmiechem w miejscu, w którym wymagana ilość mleka podana była w … małych garnuszkach z czerwonym serduszkiem?
Czy kiedykolwiek zdarzyło się Wam zatracić na imprezie w rozmowie z osobą, której nie znaliście jeszcze pięć minut wcześniej tylko dlatego, że zachwycił Was obezwładniający aromat domowego ciasta jej autorstwa, do tego stopnia, że podczas tych kilku minut na całym świecie nie istniała pożądanej przez Was żarliwiej niż … t e n przepis?
Albo czy zdarzyło się Wam odkryć w zapomnianym parku krzaczki pigwy i wyobrażając sobie smak nalewki czule pieszczący Wasze kubki smakowe, w jeden z tych niesamowicie długich, zimowych wieczorów, spędzić całe popołudnie zbierając (bardzo ostrożnie z uwagi na kolce) w sumie 4 kartony tych wspaniałych owoców, a kolejne tygodnie przeklinać ambitne zbiory podczas oddzielania miąższu od pestek?
A czy uczestnictwo w przynajmniej jednej z tych sytuacji tłumaczy chęć napisania optymistycznego, nieszablonowo zaskakującego, kulinarnie alternatywnego i totalnie pokręconego bloga? Ściskaniem mając obrzękłe kciuki wierzę, że odpowiedź brzmi … TAK!
Bohaterowie bloga. Oczywiście inspirowani rzeczywistymi postaciami. Ale tylko inspirowani. Na wszelki wypadek jednak zmieniłam im imiona, adresy zamieszkania, czasem nawet narodowość 😉