– Komuś kawy? Albo herbaty? – proponuje Leszek zmierzając w stronę czajnika.
Cały dzień śluzowania w ulewnym deszczu zwiększyło potrzebę spożywania ciepłych napojów.
Po chwili wraca z czterema parującymi kubkami.
– O kurczę! – rzuca wciskając się na kanapę za stołem.
– Co się stało?!
– Ale ja mam duży tyłek! – Leszek odpowiada z uśmiechem.
– Tati, a Ty się żalisz czy … chwalisz?
Na dzieci zawsze można liczyć. W każdej sytuacji.
Trebes. Po południu mieścinka wygląda jak atrapa miasta. Praktycznie puste ulice. Niebieskie okiennice chronią prywatność mieszkańców. Dwie starsze kobiety cieszą się towarzystwem roślin uprawianych w donicach w zaułku między budynkami. Ciszę przerywa na moment jeden samochód. Facet ze śmieciarką.
Poszukiwania souveniru z podróży w Carcassonne nie zakończyły się zakupem więc nie słabniemy w wysiłkach.
– A może taki obrazek? – Kapitan przez szybę wskazuje obrazek w jesiennych barwach, który przedstawia most na Canal Du Midi. Wygląda jak akwarela. Niestety drzwi są zamknięte. Jak wszystko inne w porze sjesty.
Wracamy po kolacji. W drzwiach jest szpara. Kudłata delikatnie puka pchając jednocześnie. Drzwi ani drgną.
– Nie wydaje Ci się, że tam się pali światło? – Kudłata zastanawia się na głos przyciskając nos do szyby i patrząc na widoczną w głębi kotarę prowadzącą do kolejnego pomieszczenia.
– No niby tak – przyznaje Kapitan – może trzeba mocniej pchnąć?
Teza okazuje się słuszna. Wchodzimy do pomieszczenia wyglądającego jak pracownia. Używana pracownia. Stół z mnóstwem kartek i niedokończonych passepartout. Na podłodze, stołkach i stołeczkach słoiki i tubki z farbą. Z artystycznymi zaciekami.
– Bonsoir – przerywamy ciszę.
Kotarę odsłania starsza kobieta z siwymi włosami spiętymi w koczek, w szarej bluzie, szarych spodniach i białych skarpetkach. Ubranych na lewą stronę. Jest lekko zgarbiona. Idzie powoli. I zadaje nam pytanie, które zwykle zadajemy my:
– Do you speak English? – z wyraźnym brytyjskim akcentem.
Tłumaczymy, że zainteresował nas obrazek z wystawy.
– Przerzućcie te, które leżą na stole. Gdzieś tam powinien być. Śmiało – dodaje widząc wahanie Kapitana.
– A skąd jesteście? Z Polski? Ooo! Nie znam polskiego. To trudny język.
– Możemy Ciebie nauczyć – śmieje się Kudłata.
– O nie! Już za późno … – kręci głową.
– To może chociaż jedno słowo? – zachęca Kudłata.
– No dobrze. Tourist?
– Turysta.
To było łatwe.
– Canal? – próbuje innego słowa.
– Kanał.
Znów pudło.
– Boat? – do trzech razy sztuka.
– Łódka.
– Jak? – pyta samym spojrzeniem i powtarza z całkiem poprawnym akcentem.
Kolejne słowo – „dzień dobry” – już było zbyt trudne w wymowie.
– A zobacz ten? – Kapitan wskazuje obrazek, w którym dominuje szarość. I spokój.
– To mój – uśmiecha się gospodyni z dumą – kanał jest taki piękny.
Ten, który nas zaciekawił jest kolejny. Wahamy się krótko. Spokój zwycięża.
– To reprodukcja. – staruszka podchodzi do nas – Oryginał pojechał gdzieś do Niemiec. Nie pamiętam już gdzie. To było dawno. Z trzydzieści lat temu. Zapakować Wam do tuby? – pyta zmierzając w stronę regału.
– A pani jeszcze maluje?
– Nie. Już nie. Teraz uczę malować. Jak mam wolną chwilę to robię kolaże. O ile mam wolną chwilę …
Drepcząc za nami do drzwi robi małe kroki drobnymi stopami. Żegnamy się dziękując.
– Dobrze mówisz po angielsku …
Kudłata czuję przyjemne łaskotanie dumy.
– … zrozumiałaś wszystko co powiedziałam – dodaje.
Łaskotanie znika. Ale tuba ze spokojną zawartością zostaje w dłoni.