Ranek. Leniwe śniadanie.
– Mam pomysł – zagaja Kapitan zagryzając kanapką z dżemem truskawkowym – a może dziś zadzwonimy do bazy i powiemy „Nie zgadniecie co … wracamy!”
– Albo „Nie uwierzycie … dzisiaj nie dzieje się nic, wszystko gra.” – podchwytuje Leszek.
Z jakiegoś powodu nas to bawi.
Późne popołudnie. Obiad. Spod pokładu dochodzi smakowity aromat spaghetti.
– A na deser będzie … budyń! – anonsuje Danusia wkładając widelce do jednego otworu w stole, a łyżeczki do drugiego. Pomysł ze sztućcami narodził się podczas pierwszego posiłku na górnym pokładzie i sprawdzał się aż do dziś. Bo dziś włożone łyżeczki … zniknęły. Usłyszeliśmy tylko metalowy łoskot.
Zdębieliśmy. Zaglądamy do otworka. Wcześniej miał dno kilka centymetrów później górnej krawędzi blatu. Włożone sztućce stały w nim niczym w kubku. A dziś dno jest dużo, dużo niżej. Dokładnie na wysokości pokładu. Łyżeczki wpadły do stołowej nogi. Konstrukcja stołu przewiduje możliwość umieszczenia parasola przechodzącego przez blat i dowolną z nóg. Dlatego blat jest ruchomy i można go przesuwać. Inicjalne musiał być w pozycji, w której otwory nie były idealnie ustawione nad nogami. A podczas manewrów zmienił pozycję i nikt nie zwrócił na to uwagi.
– Dzieci macie jakiś magnes?
– Nie.
– A mamy jakiś cienki, w miarę sztywny sznurek? Moglibyśmy zrobić taką pętlę endoskopową, jak do usuwania polipów – kombinuje Leszek sięgając do chirurgicznego doświadczenia.
– Też nie. Jedyny sznurek, jaki znaleźliśmy, ten od koła ratunkowego, podtrzymuje prześcieradło, które robi cień na rufie.
– No to lipa …
Rozglądamy się bezradnie po pokładzie w poszukiwaniu natchnienia.
Męska część załogi rozważa rozkręcenie stołu. Pomysł jednak upada z powodu braku odpowiednich narzędzi
Nagle Kapitan wstaje i bez słowa idzie na dziub. Wraca ze szczotką. Patrzymy jak odkręca drewniany kij i wkłada go do oworka. Zrozumienie przychodzi sekundę później. Łyżeczki wpadły nóżkami w dół. Gdyby je przycisnąć do ścianki, to przy odrobinie szczęścia udałoby się je wydostać.
Po kilku próbach okazuje się, że podróż łyżeczek kończy się w okolicach połowy wysokości nogi i łyżeczki wracają do punktu wyjścia.
– Znajdź jakąś szmatkę – sugeruje Kapitan Kudłatej.
Kudłata wraca ze szmatką, gąbką do mycia i gumką.
Owijamy koniec kija szmatką i mocujemy gumką. Łyżeczki podróżują teraz wyżej, lecz nadal nie wystarczająco wysoko. Podobnie nie sprawdza się pomysł z gąbką.
– A może odpiąć od czapki linkę zabezpieczającą przed utratą nakrycia głowy, przymocować do tego końca kija, który ma dziurkę i spróbować metody na lasso?
Kapitan zamyślił się, zdjął gumkę z gąbki po czym przełożył gąbkę przez wspomniany otworek. Danusia skręciła mocniej gąbkę tak, że przypominała motylka. I taki przyrząd zanurkował w otworku.
– Przynieś widelec! Albo dwa! Dawaj! Już widzę główkę!
Cztery łyżeczki kolejno wędrują windą, której nie powstydziłby się sam Mac Gyver, na samą górę.
Bez przygód byłoby zwyczajnie nudno.