Dzisiaj:
– Woooda! Drzwiii!!! – drze się Kudłata. Ciśnienie wody jest ogromne. Trudno je przekrzyczeć. Hektolitry wody tryskają z metalowych wrót śluzy, odbijają się od kamiennego stopnia i uderzają centralnie w naszą rufę. Nikt nie reaguje. A powinien. Nie ma czasu. Zaraz nas zaleje. Kudłata głęboko nabiera powietrza i zwracając głowę w stronę Kapitana mocno napina struny głosowe Kapitana – Drzwiiii!!!
Pół roku wcześniej:
– Może tym razem weźmiemy model Penichette 1165FB? – proponuje Kapitan. Rok wcześniej podróż barką po Canal du Centre tak nas urzekła, że postanowiliśmy powtórzyć przygodę w Canal du Midi – Ma dużą mesę. Dzieciaki miałyby wyjście z szuflandii bezpośrednio na rufę.
Spływanie kanałem w dół, w odróżnieniu od jazdy w górę, jest łatwe i przyjemne. Jedna osoba desantuje się na brzeg, pomaga założyć cumy na polery i wskakuje z powrotem na barkę. Operator śluzy zamyka górne wrota, wypuszcza wodę ze śluzy, zrównując poziom ze stopniem poniżej i na koniec otwiera dolne wrota uwalniając jednostki znajdujące w śluzie. Wystarczy delikatne wybieranie w fazie, gdy krawędź burty jest wyżej niż nabrzeże. Plus delikatne luzowanie, gdy jest niżej. Potem szybkie zebranie cum na pokład. I to wszystko. Żadnego siłowania się z prądem wody napierającej na kadłub. Żadnych otarć na dłoniach dla trzymających cumy. Żadnego rzucania liny ani podawania bosakiem na wysokie nabrzeże. Łatwizna. Wakacje. Nuda.
Przynajmniej w teorii.
Dzisiaj, 15 minut wcześniej:
Do poprzedniej śluzy wchodzimy razem z barką, której załoga wywiesiła banderę RPA. Ich barka jest większa od naszej. Operator śluzy prosi ich by przesunęli się bardziej do przodu. W efekcie wychodzą ze śluzy przed nami.
Przed kolejną śluzą kolejka. Na polerach nie ma już dla nas miejsca. Kapitan z RPA proponuje byśmy stanęli z nimi burta w burtę.
Otwierają śluzę. Rusza pierwsza barka w kolejce. Druga barka nie jest zainteresowana śluzowaniem w tej chwili. Zostajemy my i załoga RPA.
– Powinniśmy ich puścić. Byli przed nami – lekko wzdycha Kapitan.
Dajemy lekko wstecz robiąc im miejsce. Operator śluzy macha ręką dając znać, że trzy jednostki się spokojnie zmieszczą. Maksymalizacja barek podczas śluzowania oszczędza wodę. Wpływamy.
Dzisiaj, 5 minut wcześniej:
Operator śluzy uruchamia procedurę wypuszczania wody. Barka powoli zjeżdża w dół. Po chwili zatrzymuje się. Danusia wypatruje rozszczelnienia we wrotach prowadzących do kolejnego etapu. Stoimy jako trzecia jednostka. Po lewej stronie śluzy. Przed nami dwie duże barki zasłaniają widok na kolejne wrota. Ale skoro jesteśmy już na dole, to zaraz będzie po wszystkim. Nagle znów jedziemy w dół. Danusia zerka na nabrzeże zadzierając mocno głowę.
– To ja poprzednio tak wysoko dorzuciłam linę? – dziwi się sama sobie i dalej luzuje cumę.
Dzisiaj, 1 minuta wcześniej:
Ewa leży w kajucie i czyta książkę. W uszach słuchawki. Lekturę przerywa delikatny szum. Odwraca głowę i widzi rozbryzgującą się delikatnie wodę.
– E tam … – nastolatka mówi do siebie wzruszając ramionami – To nic takiego. – i wraca do przerwanej lektury.
Teraz:
– Zamknij drzwi!!! – Kudłata nie pamięta kiedy ostatni raz tak głośno krzyczała.
Kapitan dotychczas stojący przy kole zrywa się, biegnie na rufę i z zewnątrz usiłuje zatrzasnąć właz. Udaje mu się dopiero po kilku próbach. Biegnie pod pokład.
– Zatrzymaj tę wodę!!! – teraz Kudłata zwraca się do operatora śluzy. Poziom hałasu jak pod wodospadem, ale jej wrzask dociera do jego uszu.
– Nie mogę! Muszę dolać wody do śluzy!
– Nie rób tego! Bo nas zalewasz!
– Macie już zamknięte drzwi!
– Ale one nie są wodoszczelne!
Kapitan wraca:
– Pod pokładem mamy mnóstwo wody! Wszystko pływa! Przestań!!!
Operator domyka tylne wrota.
– Muszę dolać wody do śluzy – upiera się operator.
Kudłata dopiero teraz rozgląda się po śluzie. Barka obok stoi przekrzywiona na prawo. Barka przed nami na lewo. W oczach wszystkich przerażenie połączone z kompletnym nierozumieniem sytuacji.
Operator spuścił za dużo wody i barki stanęły na kilach. Żeby je uwolnić potrzebna jest woda. Ta sama, która nas zaleje. Szach i mat.
– Dobra. Spróbuję puścić powoli – deklaruje operator.
Huk zagłusza dalsze słowa.
– To ma być powoli?! Przestań!!!
– Nie da się inaczej! Przepraszam. Może spróbujcie się przesunąć do przodu … – wychodzi z inicjatywą.
Wszyscy napinają muskuły. Ale jak przesunąć ponad 10 ton po ziemi?! Nawet cała naprzód nie daje rady.
Bezsilnie patrzą jak kaskada wody rozbryzguje się od kamieni nerwowo wyczekując momentu, gdy poziom będzie odpowiednio wysoki, by barka drgnęła i przesunęła się choć centymetr do przodu.
Jest! Pierwszy! Drugi! Cały metr. Krzyczymy do siebie z radości, ale woda nadal nas bombarduje.
– Dzwoń do bazy! – Kapitan podaje telefon Kudłatej – powiedz co się stało. Mogliśmy uszkodzić śrubę albo zalać silnik. Muszą wiedzieć.
– Teraz?!
Kudłata drżącymi rękoma przejmuje komórkę i wykrzykuje historię w skrócie. Ton głosu odzwierciedla emocje. W odpowiedzi słyszy:
– Uspokój się. Która śluza? Zaraz tam będę.
Wreszcie zalega cisza.
Zalany materac. Pościel. Ubrania. Podłoga. Silnik.
Pompy zęzowe zdążyły automatycznie odprowadzić wodę zanim przyjechał technik z bazy czarterowej. Ale wilgoć na ściankach nadal świadczy o dramatycznych wydarzeniach sprzed chwili.
– Silnik ok. Akumulatory suche. Możecie płynąć dalej. W kolejnym porcie się z Wami spotkam i przywiozę suchy materac i pościel – obiecuje technik z bazy.
W kolejnej śluzie operator wita nas uśmiechem.
– Dzień dobry! Czołem robaczki! Już wszystko słyszałem.
Czy jego to bawi?
– Jak często zdarzają się takie błędy? – docieka Kudłata.
– Pracuję tu 7 lat i jeszcze nigdy nie słyszałem o podobnej sytuacji – kręci głową z niedowierzaniem.
– A skąd jesteście? – interesuje się operator śluzy. Bycie sławnym ma swoje plusy. Nawet Francuzi stają się rozmowni by spędzić kilka minut więcej w Twoim towarzystwie.
– Z Polski.
– Znam jedno słowo po polsku.
Owo słowo okazuje się być najbardziej popularnym określeniem wypowiadanym przez naszych rodaków w chwili gwałtownego stresu, niezadowolenia a nawet zachwytu.
– Wiecie, my Francuzi, lubimy sobie odpoczywać, nie przemęczać się, szczególnie jak jest gorąco, jak dziś. Pracowałem kiedyś w winnicy przy zbiorach. I taki jeden Polak nas w ten sposób popędzał, by wracać do roboty. Po francusku „courir” znaczy biegać. Więc początkowo nawet nie wiedziałem, że to znaczy coś złego – kończy z szerokim uśmiechem.
Nocleg planujemy w Homps, małej mieścinie niedaleko bazy. Według przewodnika są tam słupki z prądem i możliwość zatankowania wody. Przed nami jeszcze jedna śluza. Wpływamy z lekkim stresem. Z uczuciem ulgi wypływamy kilka minut później.
W Homps Kapitan dostrzega wolny kawałek nabrzeża.
– Spróbujmy za tamtą barką.
Podpływamy. Leszek desantuje się na brzeg. Danusia rzuca dziobową cumę. Leszek chwyta, robi dwa kroki w kierunku polera. Kudłata trzyma cumę rufową gotowa ją podać w każdym momencie.
– Czekaj! – krzyczy Kapitan i znika pod pokładem.
Patrzymy zdezorientowani po sobie. Mamy czekać? Ale na co?
Po chwili wraca.
– Już.
Kontynuujemy i już po chwili stoimy long side.
– Jak dobijaliśmy przestała działać manetka na górze. Chyba się w niej linka zerwała. I nie mogłem dać wstecz. Dlatego zbiegłem na dół do drugiej manetki – dodaje jakby nigdy nic.
– To co? Dzwonić do bazy?
– Dzwoń! – Kapitan podaje Kudłatej komórkę.
– Nie uwierzy Pan …