Spadł śńek. Jak zwykle niechciany. I kompletnie nieoczekiwany. Niepopularny biały opad. Opinii tej nie podzielają zapewne narciarze, deskarze, górale i małe dzieci. Nie mniej oni stanowią mniejszość opiniodawców. Pomijalną mniejszość rzecz jasna.
Każdego roku, gdy słupek rtęci z trudem wspina się na wysokość maksymalnie jednej kreski powyżej zera, Kudłata z nostalgią wspomina lato spędzone w malutkim kraju na Bałkanach. A w szczególności jeden wyjątkowy poranek. Dlaczego wyjątkowy? Przeczytajcie …
Od niemal tygodnia planowałam poranną przejażdżkę na rolkach. P r z e d pracą. Niemożliwe? Aż do dzisiaj było to niemożliwe. Ale tylko do dnia dzisiejszego. Poprzedniego dnia umówiłam się z Mareckim (współlokatorem – przyp. autora) na opuszczenie mieszkania maksymalnie o 6:30. Wstałam o 6:15. Sunąc się do łazienki zauważyłam, że drzwi mojego współmieszkańca są jeszcze zamknięte, co rozbudziło moją nadzieję, że będę miała doskonałą wymówkę by naciągnąć na głowę koc i podrzemać jeszcze dwie smaczne godzinki … Nic z tego. Chwilę później ujrzałam Mareckiego stojącego w sportowych spodenkach i kubkiem w ręce. Adidasy na odnóżach. Nawet zasznurowane. W powietrzu unosił się zapach rozpuszczalnej kawy Nescafe. Punktualnie o 6:30, kiedy mozolnie naciągałam skarpetki, Marecki podniósł się z kanapy i skierował do drzwi.
– Na rolkach pojedziesz szybciej. Do zobaczenia.
I wyszedł. Uporałam się ze skarpetkami – o tak nieludzkiej godzinie uznałam to za wyczyn godny przynajmniej skromnego medalu – z niemałym wysiłkiem wsunęłam się w rolki i potoczyłam do wyjścia. W połowie drogi do parku spotkałam Mareckiego. Wyprzedziłam go i dotarłam na ścieżkę pierwsza. Jakież było moje zdumienie, gdy po kilkuset metrach jazdy dostrzegłam go truchtającego przede mną. Zapewne dotarł krótszą trasę pokonując schody, które dla osoby na rolkach są przeszkodą nie do przebycia bez narażania życia. A przynajmniej uzębienia. Zatem wyprzedziłam go po raz kolejny i tego ranka widziałam po raz ostatni (czytając ponownie ostatnie zdanie mam nieodparte wrażenie, że czytam fragment kiepskiego artykułu z gazety codziennej przeznaczonej dla niewymagających czytelników z cyklu „ktokolwiek widział, ktokolwiek wie …”. Tu pragnę uspokoić drogiego czytelnika i zaznaczyć, że Marecki poranek przeżył, czuje się świetnie, siedzi w drugim pokoju i spokojnie ogląda mecz).
Sunąc swobodnie pod wiatr, gibając się luźno na boki, z pewnym zdziwieniem zauważyłam, że pomimo 6:37 na ścieżce nie jestem sama. Na trasie poniżej, tj. względnie zielonej i położonej bliżej rzeki, opanowanej głównie przez truchtaczy i amatorów psiej przyjaźni, biegnie sporo ludzi. Głównie zaawansowanych wiekiem przedstawicieli płci przeciwnej. Na ścieżce powyżej, będącej we władaniu chodziarzy i przesiadywaczy ławeczkowych, również roi się od mężczyzn w wieku emerytalnym. Kiedy na rolkach minął mnie facet, który mógłby być moim dziadkiem, zaczęłam się nerwowo rozglądać w poszukiwaniu … przedstawicielek płci, którą godnie staram się reprezentować. A tu nic! Każda kolejna napotkana osoba, każdy mijający mnie (albo mijany przeze mnie) rowerzysta … to – jak łatwo zgadnąć – zaawansowany wiekiem facet! Kiedy dotarłam do końca ścieżki byłam niema zrozpaczona. Czy tylko mężczyźni dbają o kondycję fizyczną? Czy to oznacza, że w wieku starczym nie będę miała koleżanek-równolatek, nie będę umawiała się z nimi na babskie ploteczki, koniaczek, herbatkę z ciastkiem …?
A może … a może kobiety uprawiają fitness? Albo chodzą na basen? Albo dużo sprzątają i gdy panowie beztrosko truchtają, one już krzątają się po kuchni i ugniatają ciasta, zawijają placuszki, rozbijają mięcho na kotlety? A może były w parku wcześniej i to one zostawiły wydeptaną trawę? I nagle … ujrzałam biegnącą k o b i e t ę. Wpatrywałam się w nią jak spragniony w wilgotną butelkę zimnej coca-coli przez szybę zamkniętego sklepu. Cały świat przestał istnieć, rozmył się, stanowił jedynie tło dla niej … biegnącej w zwolnionym tempie mojej wyobraźni. Wiatr szarpał jej koszulkę. Włosy unosiły się i upadały. Obdarzyła mnie przelotnym spojrzeniem. I równie przelotnym uśmiechem. Jak w kiczowatej reklamie. Z nostalgii wydobyła mnie inna babka, która minęła mnie na rowerze. Po chwili dostrzegłam dwie kolejne, tym razem młode dziewczyny, biegnące równym tempem. I kolejną. I jeszcze jedną. I jeszcze jedną! Świat odzyskał poprzednią ostrość i przyspieszył. Uf! Znów zaczęłam dostrzegać jedynie irytujące muchy na moim dekolcie …