Plan na dziś: wycieczka za miasto. Za zgiełkiem Rzymu postanowiłam zatęsknić, żeby go polubić.
Wychodząc mam świadomość, że nie będę mieć neta. Będę on-line dopiero wieczorem. Po powrocie do „domu”. Odwyk?
Nie. Muszę coś wykombinować. Muszę. Nałogi są straszne. A ten wyjątkowo.
[…]
Uf! W „domu” 🙂
Dwa autobusy i tramwaj, aby dotrzeć z powrotem, zamiast jednego autobusu, bo nie mogłam znaleźć przystanku.
A byłam chyba z 300 metrów od niego. Tylko zaczynało się robić ciemno, więc wróciłam transportem, który już znam. Tak na wszelki wypadek. Tu wszystkie przystanki są na żądanie, a w autobusach bardzo rzadko działa wyświetlacz prezentujący nazwę przystanku aktualnego, czy kolejnego.
Nic to. Jeszcze dwa dni i topografię centrum Rzymu ogarnę w 100%.
Szkoda, że nie zabrałam tenisówek. Zwiedzanie w balerinkach to błąd. Jutro zaryzykuje wyskok w … sandałach.
Nie wiem ile dziś zrobiłam kilometrów, na ile górek weszłam, ile schodów pokonałam. Na pewno dużo.
Dieta monotematyczna:
Rano płatki owsiane i kawa. Czarna jak diabeł.
Drugie śniadanie: lody. Gelato. A właściwie gelati.
Obiad: pizza.
Podwieczorek: pizza. Mały kawałek.
Kolacja: kefir z otrębami.
Za tydzień będę ekspertem od pizzy i gelati 😉
I już! Chyba nawet jestem … lżejsza.
Koniec na dziś. Pora na prysznic. Bo pachnę … powiedzmy, że zwiedzaniem Rzymu.
To miasto jest bardzo, bardzo brudne.
Dobranoc.