Rzymskie kudłate wakacje – dzień 3.

Viva zakupy!

Ramiona skwierczą na myśl o słońcu. Gdzie się ukryć przed promieniami? Gdzie można spędzić dowolnie dużo czasu – oczywiście przy zachowaniu minimum zdrowego rozsądku.
Podpowiedź … jestem kobietą. I w tej materii bywam typowym przedstawicielem gatunku. Bardzo rzadko, ale bywam.
Dobra. Pewnie już wiecie. Idę na  z a k u p y.

Wchodzę do sklepu:
– Buona sera – bo chcę być miła.
Odpowiedzi i kolejnych pytań nie rozumiem.
– Do you speak English?
– Yes. Prego?
Ekspedientka woła kogoś ze znajomością angielskiego.
Zadaję pytania. Muszę uważać by skonstruować je w taki sposób, aby wykluczyć odpowiedź „Yes”. Inaczej niczego się nie dowiem.
Najczęściej korzystam z uniwersalnego. Migowego.
Bycie blond pomaga. Nawet jeśli dziś zapomniałam poprawić urodę (pomalować się = przyp. autora dla niewtajemniczonych).

Dziś nie ma kolacji. Kupiłam dwie pary z a j e b i s t y c h spodni! Styl marynarski oczywiście. Jeden wersja a la elegancka. Druga a la weekend. Ale się cieszę! Spodnie kupuje najrzadziej, bo rzadko coś ciekawie leży na środkowej części mnie.
Kupiłabym też płaszczyk, ale wystraszyła mnie jego cena.

Włoszki są śliczne. Dziś widziałam przynajmniej dwie, z którymi mogłabym się … zapomnieć. Gdybym była facetem rzecz jasna.

17:30. 
Dobra. Wystarczy nabywania bawełnianych dóbr doczesnych. 
Dziś aparat … odpoczywał.
Pora go trochę zmęczyć.

Korzystaliście kiedyś z mapy bez nazw ulic tylko kierując się układem? Ja nie mam wyjścia. Innej nie mam.

Wiedziona intuicja idę na azymut. Wchodzę do tunelu prowadzącego do metra. Po kwadransie czuję się jak szczur. On chyba nie ma końca. Tunel. Nie szczur.

Stacja Piramide. Znam ją z wczorajszej wycieczki. Jestem 2 przystanki od Koloseum. Ciekawe, czy mnie jeszcze wpuszczą? Sprawdźmy!

Ha! Nie ma kolejki! Uwierzycie? Nieprawdopodobne!

18:30.
Mam tylko 0,5h do zamknięcia, ale i najlepsze światło! Ha!

Dziś nogi mnie nie bolą. Jedynie chyba odparzyłam stopy. Praktyczniej byłoby mieć parę tenisówek … Alem gapa i nie mam.

20:30
Siedzę na schodach pod jakimś zabytkowym, fotogenicznym budynkiem. I siłą woli próbuję przenieść się do tramwaju. Dwa przystanki stąd są lody bazyliowe. Mistrzostwo świata. Przystanek jest po drugiej stronie ulicy. Z mojej aktualnej perspektywy to … nieskończoność.

Znalazłam trzy otwarte sieci Wi-Fi. I z żadną nie mogę się połączyć. Włoska gościnność.

W tramwaju. Uf. Pół sukcesu.
Jutro wstaję wcześnie. A przynajmniej spróbuję.
I jutro kupię tenisówki. Jakiekolwiek!
No dobra. Nie jakiekolwiek. Kupię jak znajdę… b i a ł e !

21:30
Zaczynam kojarzyć trasy autobusów patrząc na nazwy przystanków.

Woops! Zamknęli już mój sklep. A miał być banan do płatków na śniadanie. Dobrze, że mam jeszcze morele.

Wiecie co jest fajnego w tych wakacjach? Minimalizm.
Zero planowania. Zero zapasów.
Jeszcze tylko zjem kawałek pizzy (z serem i… ziemniakami) i wracam do tutejszego casa.
Przecież żartowałam z tym brakiem kolacji 😛

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.