El Gouna – dzień 1

Godzina wiosłowania na kajaku po okolicznych kanałach zaostrzyła apetyt. - Przyniesiesz jeszcze jakieś ciastka? - Ja już jestem full - odmawia Kapitan - Nic więcej nie wcisnę. - A ja bym jeszcze spróbowała tych pozostałych łakoci … - wzdycha Kudłata - głupio mi było wziąć więcej niż osiem ciastek naraz.

Miarowe mruczenie klimatyzacji wypełnia ciemny pokój. Jedyny snop światła wpada przez drzwi od łazienki.
– Czyżbym zapomniała zgasić światło w łazience? – zastanawia się Kudłata przeciągając się leniwie.
Wyczołgała się spod kołdry notując by kolejnej nocy nie używać poduszki. Jest tak ogromna, że skrzywiony przez całą noc kark nie pała zbytnią wdzięcznością. Na boso przeszła do łazienki. Snop światła wpada przez okno ulokowane w ścianie pod … prysznicem! Fantastyczny pomysł! Można się kąpać w kroplach wody i słonecznych promieniach jednocześnie.

– Ciekawe, która jest godzina? Pewnie jest jeszcze wcześnie – marszczy nos wracając do pokoju. Zerka na komórkę. Dziewiąta.
– Dziewiąta?! – ze zdumienia przeciera oczy – Ach tak, przecież tu inny czas. Z naszej perspektywy jest jeszcze ósma. Stąd to wrażenie – odpowiada sobie sama. 

W drodze na śniadanie w pełni można podziwiać piękno hotelowej okolicy, wczoraj wieczorem widoczne były tylko kontury. Wysokie palmy, niemal równie wysokie kaktusy, kwitnące krzewy. Aż trudno uwierzyć, że zgodnie z informacją otrzymaną podczas meldunku aktualnie trwa sezon zimowy (lato trwa od 01 kwietnia do połowy października – przyp. autora).

Baza KitePower.
– Jak wypełnicie wszystkie zgody to oprowadzę Was po bazie – tłumaczy opalona, uśmiechnięta promiennie Paulina.
– Tu jest strefa relaksu – swobodnie macha ręką w prawo – Wszystkie te pufy, leżaczki, aż tam do końca. Tam miejsce do gry w siatkę. 
Podążamy wzrokiem za jej ręką. Zaraz za siatką widać tylko błękit. Morze praktycznie zlewa się z niebem. To efekt dużego zachmurzenia. Pojedynczych obłoków nie widać, raczej trafniejszym określeniem jest śmietankowa  zawiesina.
– Ze wszystkiego możecie korzystać. Dziś jest spokojnie, bo nie wieje, więc można się swobodnie rozgościć. Ale zobaczycie jak baza się zmieni, gdy pojawi się wiatr. Po prawej stronie jest bar. Akceptowalne waluty to euro, dolary i funty egipskie. Możecie otworzyć sobie rachunek i opłacić na koniec dnia albo tygodnia. Jak Wam wygodnie. Aha, karty też można używać. Tam dalej jest drugi bar, w kolejnej bazie i tam jest więcej dań wegańskich. Mówię o tym, bo sporo osób o to pyta.
– Mieszkasz tu na stałe? – dopytuje Kudłata.
– Przeprowadziłam się na pół roku, żeby nauczyć się kite’a. Ale od czasu jak przyjechałam to nie wieje. Dopiero trzy razy byłam na wodzie.
– A kiedy przyjechałaś?
– Trzy tygodnie temu.
Jakaś zła passa. Źle to wróży naszemu pływaniu. Idziemy dalej.
– Tu są łazienki. Z tyłu prysznice. A tutaj nasze storage’e. Możecie sobie wybrać dowolny, który nie jest jeszcze zajęty. Biuro otwieramy o dziewiątej, a storage o ósmej. A tutaj są kompresory. Tam beach-boy’e pomogą Wam wystartować kite’a. Na lewo od bojek uczymy. Pływamy na prawo. Ale nie spływajcie za daleko, do Watersports, bo … no wiecie. Niedawno się stamtąd przenieśliśmy tutaj, podobnie jak kilka innych szkółek, i organizacyjny kurz jeszcze nie opadł.
– Dzisiaj rano widzieliśmy kilka kite’ow na wodzie.
– Tu mocniej wieje z rana. I faktycznie dwa kite’y dziś pływały, ale komorowe i oba na foilu. Jak wieje to otwieramy nawet o siódmej.

Deski skręcone. Pora sprawdzić ofertę baru. Czy pomoże ona we wczuciu się w tutejszą atmosferę totalnego relaksu nie wiadomo, ale warto spróbować …

Nieliczne osoby obecne na spocie wpatrują się horyzont, czytają albo grają w karty. Panuje atmosfera nigdzie-mi-się-nie-spieszy zmiksowana z kompletnie-nic-nie-muszę-po-prostu-jestem. Cudownie!
Ale ile można nic nie robić. Rano widzieliśmy parkę na kajaku. Planujemy iść w ich ślady i zwiedzić kanały wokół hotelu.

Szybka sałatka na lunch i wracamy do pokoju wcisnąć się w stroje kąpielowe. Przykładamy kartę do drzwi i … nic. Jeszcze raz. Nadal nic. W pionie. W poziomie. Nic. Bez jaj!
– Na pewno jest biała?
– Tak. To co jest?
Nie ma wyjścia, wracamy do recepcji. Kajak musi zaczekać. Po drodze spotykamy pana z obsługi. Chcąc nam pomóc próbuje otworzyć drzwi swoją kartą. Ale i ta opcja nie działa.
– Musicie iść do recepcji. Sprawdzą Wam kartę. A jeśli to nie karta, to bateria w drzwiach jest zużyta. Na przyszłość możecie używać telefonu.
To mówiąc wskazał aparat wiszący na ścianie. Wcześniej Kudłata widziała podobne na stolikach na skrzyżowaniach hotelowych ścieżek i zastanawiała się, czy to relikt czasu, czy działające urządzenia.
– A co trzeba zrobić by wybrać recepcję?
– Nic. Wystarczy poczekać. 
I zanim Kudłata zdążyła zareagować podał jej słuchawkę. W tym momencie głos z drugiej strony zapytał:
– Halo?
– Yyyy. Tylko sprawdzam jak ten telefon działa – spłoszona Kudłata szybko odłożyła słuchawkę na miejsce rumieniąc się jak nastolatka.

W recepcji poprosili byśmy wrócili do pokoju. A do recepcji jest nieco więcej niż dwa kroki. Sheraton Miramar to ogromny kompleks (wieczorem sprawdziliśmy że po obwodzie ma dokładnie dwa kilometry). Po chwili pojawia się dwóch panów w uniformach konserwatorów z plastikowymi walizkami. 
– A po cóż im wiertarki? Będą wyważać drzwi? 
Konserwator przyłożył kartę i fachowo uderzył pięścią w drzwi, drzwi posłusznie uległy i mogliśmy wejść do środka. Chwilę później Kapitan mógł potwierdzić, że nowa bateria działa.

Godzina wiosłowania na kajaku po okolicznych kanałach zaostrzyła apetyt.
– Przyniesiesz jeszcze jakieś ciastka?
– Ja już jestem full – odmawia Kapitan – Nic więcej nie wcisnę.
– A ja bym jeszcze spróbowała tych pozostałych łakoci … – wzdycha Kudłata – Głupio mi było wziąć więcej niż osiem ciastek naraz.
Tymczasem w żołądku są już warzywa, które z pewnością całe swoje życie cieszyły się słońcem. Niesamowite naleśniki z fantastycznie przyprawionym mięsem i jakimś chrupkim składnikiem. Orientalny ryż w towarzystwie kofty. I oczywiście wspomniana wcześniej kushari: ryż i dwa rodzaje makaronu: krótkie nitki i kształt przypominający nakrętki na śrubki, z ciecierzycą i zieloną soczewicą, polane sosem pomidorowym, doprawione chilli i sosem cytrynowym. Po prostu mistrzostwo świata!
– Może teraz mały spacer? Trudno zlekceważyć głos rozsądku.

– Ten z prawej chyba nie zna kroków. Spóźnia się i ciagle zerka na pozostałych – Kudłata nie ma litości. 
– Może brakowało im trzeciego i poprosili by do nich dołączył. A gdy odparł, że nie zna układu, rzucili „po prostu rób to, co my”. Więc robi! 
Orientalny wieczór musiały zakończyć orientalne tańce. Wirujące cekiny, rytmiczne oklaski i śpiew będący połączeniem indiańskich wrzasków wojennych i austriackiego jodłowania będą się dziś Kudłatej śnić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.