El Gouna – dzień 0

- Wylądowaliśmy właśnie w Hurghadzie - mówi Kapitan - Temperatura na zewnątrz wynosi 24 stopnie. Dziękujemy za wspólny lot. Wychodząc prosimy o zabranie Państwa rzeczy osobistych, a rodziców prosimy o zabranie dzieci. - Naprawdę to usłyszałam? - zastanawia się Kudłata czując jednocześnie jak odtyka się jej lewe ucho.

Wyczekany, wymarzony dzień nareszcie nadszedł. Pierwszy dzień wakacji. Jeszcze chwila i nabierzemy w płuca gorące, egipskie powietrze. Dzień (a dokładnie noc) wcześniej gorączkowe pakowanie walizki stosem rzeczy, to już rytuał. Połowa tego stosu prawdopodobnie okaże się być niepotrzebna. Sęk w tym tylko … która?

Na lotnisku ogonki do odprawy. Czekając na swoją kolej Kudłata obserwuje ludzi i próbuje na podstawie stroju oraz bagażu zgadnąć dokąd lecą. Zakłada, że dresy, adidasy, klapki, kolorowe apaszki plus ogromne, wypchane do granic niemożliwości torby zmierzają do Hurghady. Spodnie w kant, skórzane trzewiki i zgrabne podręczne walizki lecą zapewne do Warszawy albo Amsterdamu. A może do Sztokholmu? 

Bramki dla pasażerów Non-EU znajdują się w starej części terminala. Aby tam dotrzeć niezbędny jest dłuższy spacer. I to szybki z uwagi na zamarudzenie w sklepie wolnocłowym. 

Obowiązkowa odprawa paszportowa. Kudłata ma niemal dziewiczy dokument. Nuda.
– A czy można jeszcze dostać stempelek? – uśmiechając się promiennie kieruje pytanie do pani z okienka w oliwkowym mundurze zapiętym na ostatni guzik. 
– Nie – pada krótka odpowiedź. 
Czyli ten guzik to nie przypadek.
– Stempelki to w Lidlu – dodaje z prychnięciem jej koleżanka z okienka obok teatralnie przewracając oczami.
– Ale pani miła – sarkastycznie Kapitan rzuca na odchodne.
Dla bezpieczeństwa będąc już za bramką.

Schodami w dół. Autobus. Pięćset metrowa podróż. Wysiadka. Znów jesteśmy na wysokości terminala EU. Schodami w górę i do rękawa. Forma rozruszania krążenia przed czterema godzinami bez ruchu? Jeszcze chwila w kolejnym ogonku i można klapnąć na siedzeniu w samolocie.

W samolocie temperatura do złudzenia przypomina afrykańskie tropiki. Czyżby aklimatyzacja? Krótkie zwarcia kilkorga pasażerów przeciwnych noszeniu maseczki ze stewardesą i możemy lecieć. Nareszcie!

Ze schowka na oparciu poprzedzającego siedzenia wystaje gazetka pokładowa. Kudłata przekłada beznamiętnie strony pobieżnie czytając tytuły i skanując zdjęcia, aż trafia na artykuł o kuchni egipskiej. Dotychczasowe, głównie hotelowe doświadczenia kulinarne z tej części świata w żaden sposób nie zapadły jej w pamięć. Najwyraźniej dotąd nie miała okazji spróbować kushari czyli ryżu z makaronem, podawanego z soczewicą, sosem pomidorem i suszoną cebulą, ani hamam mahshi, czyli gołębia nadziewanego ostro przyprawionym ryżem albo pszenicą, a następnie duszonego lub pieczonego. Nieoczywiste połączenia, egzotyczne owoce, desery ociekające miodem i po brzegi wypełnione bakaliami muszą zaczekać do kolacji. Do tego czasu wystarczyć musi kanapka z serem spakowana do plecaka i pół litra. Wody rzecz jasna.

Jest gorąco. Naprawdę upalnie. Kropelki potu są najpierw wyczuwalne pod skórą. Potem powoli materializują się i spływają po skroniach. Dalej suną wąskim strumykiem przez dekolt, by ostatecznie wtopić się w skąpą koszulkę i pozostawić na niej ślady swojego istnienia. Palmy kołyszą się leniwie. Kudłata odstawia kubek z poranną kawą, wstaje i powoli idzie przez drewniany mostek by na otwartej przestrzeni sprawdzić siłę wiatru. Podnosi rękę niczym Nike. W dłoni dzierży anemometr. Z oddali dobiega piskliwy głos:
– Zbyt wiele osób stoi w przejściu. Pomimo wielokrotnych próśb nie zachowują Państwo dystansu. Dlatego zaraz zostanie włączona sygnalizacja świetlna „Zapiąć pasy” – szczupła stewardesa z zaciętą miną rzuca groźbę do mikrofonu – A do łazienki będziemy chodzić pojedynczo.
Mina kobiety w momencie, gdy wypowiedziała ostatnie zdanie, przywiodła Kudłatej na myśl zdesperowaną opiekunkę na kolonii, która nie mogąc okiełznać grupy dzieci pod jej opieką,  zdecydowała się użyć siły i aktu ostatecznej perswazji w celu zaprowadzenia porządku: 
– A po obiedzie nie będzie dziś deseru.
Straszne. Kudłata zerka na zegarek. Jeszcze godzina lotu.

Lądowanie. Kudłata dostaje miętówkę od sąsiada Roberta i jego córki. Odwdzięcza się podaniem numeru lotu, który jest niezbędny w wypełnieniu deklaracji zdrowia. Miejsce przy przejściu daje jej więcej swobody. Szczególnie w dostępie do schowka nad głową. Samolot schodzi szybko. Kudłata jest wdzięczna za miętówkę. Częste przełykanie śliny ułatwia wyrównywanie ciśnienia w uszach. A samolot wydaje się pikować w dół…

Samolot dotyka kołami pasa. Słychać pojedyncze oklaski.
– Wylądowaliśmy właśnie w Hurghadzie – mówi Kapitan – Temperatura na zewnątrz wynosi 24 stopnie. Dziękujemy za wspólny lot. Wychodząc prosimy o zabranie Państwa rzeczy osobistych, a rodziców prosimy o zabranie dzieci.
– Naprawdę to usłyszałam? – zastanawia się Kudłata czując jednocześnie jak odtyka się jej lewe ucho.
Rozbawiony wzrok Kapitana niemo potwierdza jej wątpliwości.

Lotnisko. Pierwszy korek przy punkcie, w którym sprawdzane są paszporty COVIDowe. Za nim punkt pomiaru temperatury. Drugi zator to punkt zakupu wizy. Urzędnik beznamiętnie wkleja zgodę na pobyt inkasując dwadzieścia pięć zielonych. Kilka metrów dalej agenci sprzedają tę samą usługę za trzy zielone więcej. Od osoby. Za to bez kolejki. Zysk czasowy żaden, bo obie grupy spotykają w ogonku, w którym na wizie trzeba przybić stempel, a potem w kolejnej, gdzie kolejny urzędnik sprawdza, czy paszport posiada ów stempel. Cała zawartość samolotu, nawet najwięksi maruderzy i zagubieni pobytem na obcej ziemi, spotykają się ponownie przy taśmie bagażowej. 

Mijają długie minuty zanim pojawi się pierwsza walizka. Niecierpliwe oczekiwanie wypełniają rozmowy przygodnych znajomych wymieniających między sobą informacje co należało zabrać, albo co koniecznie jutro kupić w aptece, aby zabezpieczyć się przed zemstą faraona. Bliżsi znajomi dzielą się wiedzą dotyczącą zawartości ich walizki. Uprzedzając ewentualne oczekiwania spragnionych sensacyjnych informacji dotyczących przemytu ostudzę, że w tej grupie najgorętszym tematem było … kto spakował ile par butów i dlaczego trafiły do walizki męża, a nie właścicielki. Niektóre bagaże długo każą na siebie czekać. 
– Nie martw się, jak Twoja walizka nie doleci, to zrobimy zrzutkę ze swoich ciuchów dla Ciebie – koleżanka pociesza koleżankę.
– Ja mam kąpielówki na sobie – jej mąż poprawia sobie spodnie naciągając je wyżej na imponujący brzuch – Tylko co kilka dni przepiorę szlaczek i będą jak nowe! – rechocze wesoło.
Cóż … Każdy radzi sobie na swój sposób.

Na zewnątrz mnóstwo ludzi. Agenci przekrzykują się nawzajem machając kolorowymi tabliczkami. Turyści gorączkowo szukają nazw swoich biur podróży. Kierowcy trzymają w dłoniach kartki z personaliami osób, na które czekają. Kapitan dostrzega tego, który czeka na nich. Po drodze do auta Kudłata namiętnie całuje Kapitana w usta.
– Jak masz na imię? – pyta łamaną angielszczyzną Egipcjanin.
– Monika.
– Ach! Monika! Ja też buzi-buzi – mówi układając usta w dziubek i zamykając oczy.
– Blondynka tutaj budzi zainteresowanie – przytomnie zauważa Kapitan – Muszę mieć na Ciebie oko.
– Koniecznie!

Wjazd do miasta. Kontrola.
– Sheraton Miramar – mówi kierowca opuszczając szybę.
Policjant swieci latarką zaglądając do auta. Następnie sprawdza zawartość bagażnika. Zamyka klapę z trzaskiem i uderza dłonią na znak, że możemy jechać dalej.

Hotel. Sugestia pani z biura podróży działa. Banknot dyskretnie włożony do paszportu magicznie zmienia nasz pokój na pokój z widokiem de lux! 

Po kolacji wracamy do pokoju.
Kapitan przykłada kartę. Nic. 
– To na pewno dobra karta?
– Tak. Wyjąłem ją przed wyjściem.
– Dziwne. Wydawało mi się, że te, które dostaliśmy w recepcji były białe. A ta jest niebieska.
W recepcji pan o wdzięcznym imieniu Khaled się z nas śmieje:
– To karta do elektryczności. Ona zostaje w pokoju nawet jak wychodzicie.
Zagadka koloru rozwiązana. Do pokoju wracamy z nową kartą.

– Są miejsca na ziemi, gdzie w listopadowy wieczór jest dwadzieścia kresek powyżej zera. To niesamowite – to ostatnia myśl Kudłatej tego dnia. 
Jeszcze zdążyła wypowiedzieć życzenie:
– Niech rano obudzi nas słońce. I wiatr.
Po czym zapadła w sen. Nie nastawiając budzika.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.